Nasza historia może wydawać się wymyśloną bajką. Kiedy patrzę wstecz – czasem się dziwię, że to się działo naprawdę.

Będzie to dość długa opowieść – więc proponuję podzielić czytanie na odcinki. Dzisiejszy świat nie pozostawia nam niestety zbyt wiele czasu – więc trzeba sobie radzić.

Kiedy byłam małą dziewczynką – pamiętam, co czułam patrząc na antyczne szafy i kredensy. U mojej babci stało ich kilka, dość już nadgryzionych zębem czasu, pachnących starością i jakimiś specyfikami do drewna albo babcinymi ziołami. Nieprzyjemnie skrzypiały kiedy chodziło się po drewnianej podłodze, a szyby zawsze brzęczały, jakby trzęsły się z zimna. Nie lubiłam specjalnie tych starych mebli, bo wydawały mi się dziwnie smutne i zaniedbane. Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że za 15 lat będę odnawiać stare meble – nie uwierzyłabym mu. To był dla mnie ogrom jakiejś niewyobrażalnej pracy – no bo jak taką wielką szafę w ogóle przenieść, nie mówiąc już o robieniu przy niej czegokolwiek.

Kilkanaście lat później spotkałam ludzi, z którymi wspólnie postanowiliśmy, że renowacja antycznych mebli jest tym, czym chcemy się zajmować. Ale zanim postanowiliśmy, że będziemy z tego żyć – minęło trochę czasu.
Nasz obecny szef a wówczas dobry znajomy był miłośnikiem i kolekcjonerem antyków. Zaraził nas swoją pasją. Ujęło nas, że antyki to tak rozległy temat, tyle różnorodnej wiedzy, tyle różnych przedmiotów codziennego użytku, narzędzi i sprzętów, mebli i artykułów dekoracyjnych. Były to wyroby tak odmienne od tego, co proponowały nam dostępne sklepy i cała tak zwana masowa produkcja, że zachwyciliśmy się nimi. Urzekło nas, jak wyraźnie czuć było w tych wyrobach rękę dawnych mistrzów, spod której wyszły. Te rzeczy zdawały się szeptać tysiące historii, wystarczyło dobrze słuchać. Było w nich tyle subtelnego piękna, finezji, dbałości, i te niezwykłe detale… one urzekły mnie najbardziej. A także blizny: uszkodzenia, rysy, pęknięcia, które też mogłyby opowiedzieć niejedną historię. Odkrycie, że można je leczyć, naprawiać było dla mnie przełomem. Rozpoczęło zupełnie nowy etap w moim życiu.

Wszyscy, którzy dziś tworzymy Dessa Antyki Olsztyn byliśmy przy narodzinach naszej firmy.

Przez naszą firmę przewinęło się wiele osób, jedne były z nami dłużej, inne pojawiały się i szybko znikały, ale ekipa, która tworzy ją dziś była obecna zawsze. Wspólne wspomnienia to coś, co bardzo nas zbliża.

Pierwsze meble, które odnawialiśmy dopiero poznając tajniki zawodu były mocno zniszczone, bardzo skorniczałe, wyciągnięte z jakichś wiejskich szopek i kurników, gdzie dokonywały swojego żywota i wkrótce nie byłoby po nich śladu. Byliśmy dumni – uratowaliśmy je! To był istny poligon doświadczalny. Tylko nasz obecny szef miał wiedzę i umiejętności potrzebne do ich odnowienia. My mieliśmy czas i zapał do nauki. Szef zakładał fartuch i pracując wraz z nami przekazywał nam wszystko, co sam wiedział. Czułam się niesamowicie – jakby czas cofnął się o wiek. Miałam poczucie, że oto ktoś otworzył przede mną jakiś elitarny świat dostępny tylko nielicznym, zaprosił mnie do niezwykłej przygody – a ciężka praca jaką wykonuję jest po prostu ceną, jaką za ten zaszczyt muszę zapłacić.

Na początku nie mieliśmy odpowiedniego miejsca do pracy – więc odnawialiśmy meble tam, gdzie się dało.

Pierwsze metamorfozy odbywały się w piwnicy u szefa, w garażu, w mieszkaniu kolegi. Czyściliśmy meble ze starych powłok, kleiliśmy, odtwarzaliśmy ubytki, malowaliśmy. Efekty były spektakularne – ale to cały czas było bardziej hobby niż zawód. Przełom przyszedł, kiedy znajomy ksiądz poprosił nas o odnowienie ogromnego dębowego, bogato rzeźbionego kredensu. Byliśmy przerażeni – ale podjęliśmy wyzwanie. Wtedy zrozumieliśmy – że potrafimy. I że chcemy z tego żyć.

Zmuszeni przez zdesperowanych sąsiadów skarżących się na hałas i zapachy wynajęliśmy dużą, mocno zaniedbaną halę z epoki słusznie minionej na naszą pierwszą prawdziwą pracownię. Dla obniżenia czynszu zainwestowaliśmy w remont, który trwał kilka długich tygodni – ale mieliśmy dzięki temu czysty warsztat i dużo przestrzeni. Latem było super, bo można było z wieloma pracami przenieść się przed halę na powietrze i słońce. Teren był duży, słabo zagospodarowany, rosło tam kilka drzew owocowych, więc mieliśmy latem „własne” jabłka (nikt ich nie zbierał). Zimą było zimno, bo lokal był nieogrzewany. Gazowe piecyki rozgrzewały się dość długo i często się psuły. Bywały dni, że pracowaliśmy odziani w kombinezony narciarskie i grube kufajki – a i tak marzły nam ręce. Tylko w „malarni” zawsze była przyjemna temperatura – inaczej wykonanie wszystkich prac nie byłoby możliwe.
W jednym roku doświadczyliśmy mroźnej zimy, kiedy pozamarzała woda w rurach. Toalety znajdowały się na drugim końcu budynku, w dużym zakładzie ślusarskim, na szczęście mieliśmy w pracowni bieżącą wodę, ale tamtej pamiętnej zimy zamarzła. W toaletach też – więc przez kilka tygodni musieliśmy wozić ją w baniakach z domów.

Nasz warsztat mieścił się w dzielnicy przemysłowej, w długim budynku zajmowanym też przez inne firmy.
Początkowo woziliśmy meble przyczepą „Niewiadówką” ciągniętą przez samochód osobowy. Doszliśmy do perfekcji w błyskawicznym otwieraniu jej i zamykaniu – przeciągało się te wszystkie plastikowe i metalowe linki przez metalowe pętelki aby zapiąć plandekę – trochę czasu to zajmowało – kto korzystał z tego dobrodziejstwa – ten wie.
Potem pojawiło się nasze pierwsze auto dostawcze. Był to zdezelowany, dwudziestoletni mercedes zakupiony od znajomych – którego remont kapitalny kosztował chyba więcej niż jego nabycie – ale to był duży krok naprzód.

Ja i siostra studiowałyśmy wtedy w Warszawie, więc nasze życie polegało na ciągłych podróżach. Dzieliłyśmy życie między pracę i naukę, choć nie wiązałyśmy przyszłości z tym, czego się uczyłyśmy. To szef się uparł, mówił, że to otwiera wiele drzwi, i że wyższe wykształcenie to w dzisiejszym świecie konieczność. Po latach muszę mu przyznać rację.

Myliliśmy się sądząc, że da się przeżyć z samej tylko renowacji.

Szybko zorientowaliśmy się, że aby utrzymać się na rynku musimy równocześnie sprzedawać nasze antyki. Przy pracowni powstał Magazyn Wystawowy.
Pozyskiwaliśmy stare meble szybciej niż byliśmy w stanie je odnowić, więc wkrótce trzeba było wynająć kolejne pomieszczenie, w którym te meble gromadziliśmy. Ale Olsztyn nie był miastem przyjaznym antykom. Dominująca grupa ludności napływowej powodowała, że tradycje zbierackie, kolekcjonerskie i ogólnie zamiłowanie do antyków nie było w tym mieście zbyt rozpowszechnione. Trzeba było szukać rynków zbytu dalej. Postawiliśmy na Warszawę. Zaczęły się cotygodniowe wyprawy na Koło. Z przyczepą zapakowaną meblami szef wraz z szefową i jedną lub dwiema osobami do pomocy wcześnie rano w sobotę wyruszał do Warszawy. Wtedy droga była wąska i kręta, z licznymi ograniczeniami prędkości (wiodła przez małe miejscowości) – nie to co dziś. Podróż trwała nawet do czterech godzin. Wyjeżdżało się w nocy aby wcześnie rano rozstawić stanowisko. Targ trwał dwa dni, więc zwykle spało się w samochodzie, na przyczepie albo w rozbitym na chodniku prowizorycznym namiocie, obok mebli, których nie opłacało się pakować na noc do przyczepy. Wielu sprzedawców tak właśnie to organizowało, nie stanowiliśmy wyjątku.

Naszym kolejnym – po Magazynie Wystawowym – miejscem, jakie powstało był nasz niewielki sklepik.

Ulica Żeromskiego jest cichą, boczną uliczką ze starymi kamienicami po obu stronach, dziś pięknie odrestaurowanymi a wówczas chylącymi się ku upadkowi, z odpadającym tynkiem, które wyglądały wtedy dość przygnębiająco. Na tej rzadko uczęszczanej uliczce wynajęliśmy nasz pierwszy sklep. Nie była to wymarzona lokalizacja, ale na taką wtedy było nas stać.

Nie był to spektakularny sukces, ale własny sklep uczynił z nas firmę z prawdziwego zdarzenia. Zaczęliśmy być dostrzegani. Jeśli porównać nasz pierwszy sklep z obecnym – było w nim dużo miejsca, dużo wolnej przestrzeni i było widać meble. Tęsknimy za tym ładem i porządkiem jaki w nim panował. Po prostu nie mieliśmy tylu przedmiotów co dziś i znacznie łatwiejsze było ładne porozstawianie ich. Nasz sklep wyglądał trochę jak dwa umeblowane pokoje, udekorowane antycznymi drobiazgami.

Nie mamy wielu zdjęć. Nie przywiązywaliśmy wagi do ich robienia. Nie było wtedy social mediów, nie było zresztą takiego sprzętu jak dziś a zdjęcia trzeba było wywoływać. Chyba nikomu nie chciało się w to bawić – a szkoda. Poniższe wygrzebałam z prywatnego archiwum – to niewiele, ale daje jakiś obraz tego, jak nasz pierwszy sklep wyglądał.

Nie zawsze wszystko układało się tak, jak chcieliśmy.

Choć otwarcie sklepu spowodowało, że mniej nas zostało do pracy przy renowacji – jakoś sobie poradziliśmy. Klienci zaglądali do nas rzadko – ale zaglądali. Sklep zarabiał na siebie. Na nas już raczej nie – musieliśmy robić to sami naszą pracą. Nie to jednak było najgorsze.

Spotkaliśmy się z hejtem (choć wtedy nikt jeszcze nie używał tego określenia). Domyślamy się, że był dziełem tak zwanej konkurencji. Choć według nas takie zjawisko nie występuje w branży antyków, bo każdy ma inny towar i powinniśmy raczej współpracować dla wspólnych korzyści – ktoś w Olsztynie był jednak innego zdania, co mogliśmy odczuć nader boleśnie. Nie przechodzą przez gardło niektóre pseudo-opinie na nasz temat, jakie do nas docierały. Do dziś nie wiem, co ludzi tak bolało: nasza pracowitość, nasze idealne zgranie, nasze rosnące umiejętności, czy w ogóle to, że się rozwijamy i wychodzimy przed szereg, bez żadnych układów, powiązań i znajomości w mieście? Ale nie pozwoliliśmy sobie na przejmowanie się tym. Nie my pierwsi i nie ostatni mieliśmy takie doświadczenia. Wyszliśmy z nich obronną ręką i dziś uważam, że tylko nas wzmocniły.

Przeprowadzka z Koła do Bronisz.


Nie wiem czyja to była inicjatywa, ale sprzedawcy na Kole (był rok 2001 lub 2002) podzielili się na tych, którzy postanowili na Kole zostać i tych, którzy chcieli wypróbować nową lokalizację – tworzone na Giełdzie Owocowo – Warzywnej w podwarszawskich Broniszach Warszawskie Targi Antyków. Dołączyliśmy do grupy, która postanowiła przenieść się do Bronisz.

Nigdy tego nie żałowaliśmy, choć przyciągnięcie klientów do nowego miejsca nie było łatwym zadaniem, no a Koło – wiadomo – to miejsce znał każdy. Jednak fakt, że targi odbywały się w hali był decydujący. To było duże ułatwienie, zwłaszcza zimą. Poza tym mogliśmy zostawić część rzeczy i nie wozić ich za każdym razem, bo hala była zamykana.
Na Warszawskie Targi Antyków przeniosły się firmy większe, silniejsze (wiązało się to również ze znacznie wyższymi opłatami), wśród których my byliśmy firmą dopiero raczkującą. Pamiętam jak z podziwem i nutką zazdrości patrzyłam na meble innych sprzedawców – dużo lepsze i piękniejsze od naszych. Dojście do stanu obecnego, kiedy wiemy, że nie musimy się niczego wstydzić, bo nasza pozycja nie jest niższa niż innych wystawców – zajęło nam wiele lat ciężkiej pracy.

Tak nasze stanowiska wyglądały kiedyś:

Kolejna przeprowadzka – nowa Pracownia i Magazyn.

Nauczyliśmy się, że nic nie trwa wiecznie. Zmienił się właściciel budynku, od którego wynajmowaliśmy lokale: Pracownię i Magazyn. I miał odnośnie nabytego terenu zupełnie inne plany. Zrozumieliśmy – że musimy poszukać innego miejsca.

Przeniesienie dużego już wówczas Magazynu nie było łatwą sprawą – no ale mieliśmy już wprawę. Raz już tego dokonaliśmy zmieniając pomieszczenie w ramach wynajmowanego budynku. Poza tym od pewnego czasu „pracował” dla nas drugi samochód dostawczy – nowy Renault Master, którego zakup był ważnym wydarzeniem w życiu firmy. Przez krótki czas jeździliśmy dwoma samochodami dostawczymi – co wtedy bardzo ułatwiło sprawę.

Niestety – musieliśmy rozdzielić Pracownię od Magazynu. Nie udało się znaleźć miejsca, gdzie mogłyby funkcjonować obok siebie. Nową pracownię znaleźliśmy pięć minut drogi piechotą od prywatnego mieszkania naszego szefa, a Magazyn w innej części miasta – w starym, poniemieckim budynku koszarowym, częściowo już zaadaptowanym na działalność biurowo – magazynową. Niestety – był na pierwszym piętrze! Znowu ogromny wysiłek, ale przeprowadzka odbywała się etapami. Daliśmy radę!

Nowa pracownia to był kolejny krok naprzód. Choć sporo mniejsza – była ogrzewana, no i mieliśmy własną ubikację! Poza tym była tam malutka kuchnia, dwa niewielkie pomieszczenia do czyściejszych prac i jedno większe, gdzie zorganizowaliśmy stolarnię i część do brudnych prac, w której czyściliśmy meble.

To jedyne zdjęcia z tamtego okresu, jakie odnalazłam, niewiele na nich widać, ale są dla nas unikalną pamiątką:

Z biegiem czasu odkrywaliśmy nasze nowe specjalizacje.

Nasz asortyment zmieniał się. Sprzedając głównie meble nie bardzo mogliśmy konkurować z większymi i silniejszymi od nas – więc wyspecjalizowaliśmy się w drobiazgach – na początku w platerach (czyli ogólnie biorąc wyrobach posrebrzanych). Gdy w pewnym momencie zaczęły trafiać nam się posrebrzane sztućce – odkryliśmy, że to doskonała nisza, bo nikt oprócz nas starymi sztućcami wtedy nie handlował. Tak narodziła się nasza największa dziś specjalizacja. Nawiązaliśmy nowe kontakty i znaleźliśmy nowe źródła pozyskiwania sztućców. Udoskonaliliśmy też metody ich czyszczenia i polerowania.
Pierwsze zestawy sztućców polerowaliśmy ręcznie. Trwało to bardzo długo a efekt nie był zadowalający. Szybko nauczyliśmy się metod bardziej profesjonalnych – i to był kolejny przełom w naszej działalności. Wypracowaliśmy własne sposoby doprowadzania starych, często podniszczonych sztućców do stanu prawie idealnego, co znacznie zwiększyło zainteresowanie nimi.

Kolejna zmiana – nowa Pracownia.

Zmiany miejsc są chyba wpisane w życie naszej firmy. Powodem – jak zwykle – była zmiana praw własności budynku i inne plany nowych właścicieli. Długo szukaliśmy miejsca na nową pracownię. Gdy już zaczynaliśmy tracić nadzieję – szef wpadł na pomysł genialny w swojej prostocie: postanowił wynająć więcej pomieszczeń przy naszym Magazynie – i tam, na pierwszym piętrze zorganizować pracownię. Tak zrobiliśmy.

To był strzał w dziesiątkę. Pamiętam swoje obawy – wszystko mi się podobało oprócz samej lokalizacji, bo okolica wyglądała na brzydką i nieciekawą. Okazało się, że bardzo się pomyliłam. Kilkaset metrów od budynku, w którym był nasz Magazyn zaczynają się malownicze tereny leśne, a kolejne kilkaset metrów dalej rozciąga się malownicze jezioro Długie. Lokalizacja okazała się najładniejszą ze wszystkich dotychczasowych. W dodatku na tyłach budynku właściciel pozwolił nam zorganizować niewielki ogródek.
Zrobiliśmy to dla psa. Był to pies naszego szefa ale to z nami spędzał większą część dnia. Towarzyszył nam już w dwóch poprzednich miejscach. Na zmianę wyprowadzaliśmy go na spacery. Bawiliśmy się z nim aby choć trochę urozmaicić mu jego nielekkie psie życie. Alaskan Malamut o imieniu Sahem, nasz piękny, mądry, długowłosy przyjaciel warunki miał w ogródku lepsze, niż dotąd. Mieszkał tam do końca swojego życia. Nie opowiadałam o nim wcześniej, choć był bardzo ważnym członkiem naszego zespołu, bo choć tyle już czasu minęło odkąd nie ma go z nami – ciągle trudno o nim mówić. Był czymś więcej niż zwykłym psem. Był jednym z nas.

Dziś ogródek jest azylem dla czterech wolno bytujących kotów. Są ulubieńcami niektórych naszych klientów, którzy nawet czasem kupują dla nich karmę.

SAHEM
podopieczni Dessa Antyki Olsztyn
PODOPIECZNI

Kolejna zmiana – nowy sklep.

Właściciel mieszkania, w którym mieścił się nasz pierwszy sklep sprzedał je. Znów byliśmy zmuszeni szukać nowego lokum. Na szczęście znaleźliśmy je kilkaset metrów dalej, ale na znacznie ruchliwszej ulicy. Był to duży lokal, kilka pomieszczeń plus piwnica, niestety niezbyt nowoczesny. Choć tylko go wynajmowaliśmy – zainwestowaliśmy w remont kapitalny, aby stworzyć sklep z prawdziwego zdarzenia. Niesamowite wspomnienia pozostały nam z tego remontu, wiele prac robiliśmy sami, inne z pomocą fachowców. Wymieniliśmy wszystko: okna, drzwi, podłogi, elektrykę, rury i całą armaturę w malutkiej toalecie, zbudowaliśmy nowe schodki przed wejściem oraz zejście do piwnicy, nawet skuwaliśmy ze ścian brzydkie, peerelowskie kafelki (była niezła demolka!).

Tak kilka lat temu wyglądał nasz sklep. Dziś jest mniej wolnej przestrzeni i więcej różnego typu drobiazgów.

Ostatnia (jak dotąd) przeprowadzka – do nowej, ogrzewanej Hali w Broniszach.

Tak przywykliśmy do zmian, remontów, przeprowadzek – że tę przyjęliśmy jako coś normalnego. A jednak znów trzeba było włożyć dużo ciężkiej pracy w zaadaptowanie nowej przestrzeni do naszych potrzeb. Ściany Hali zbudowane są z blachy falistej, na której zawieszenie czegokolwiek z wiadomych względów nie było możliwe. Na szczęście z rozbiórki poprzedniej Hali pozostało wiele metalowych krat. Pozwolono nam te kraty wykorzystać. Zbudowaliśmy z nich dodatkowe ściany na naszych stanowiskach – aby można było wieszać obrazy, zegary i inne przedmioty. Wszystko robiliśmy sami. Pamiętam, pierwszy raz dostałam wtedy do ręki fleksę i pozwolono mi nią pracować. Byli wśród nas tylko dwaj mężczyźni a krótki czas przeznaczony na przygotowanie wszystkiego zmusił nas – kobiety do zabrania się za rozmaite „męskie” prace. Nigdy ich zresztą nie unikałyśmy, dążąc do bycia uniwersalnymi. Powiem wam w tajemnicy – praca fleksą jest „zajedwabista!” (czyli mówiąc po polsku: bardzo mi się podobała). Po prostu heavy metal!

Od tamtej pory sporo się zmieniło. Rozpoczęłyśmy naszą przygodę w social media – najpierw z Facebookiem a potem z Instagramem, gdzie mamy już ponad 1600 obserwujących. Próbujemy wielu innych rzeczy. Od niedawna do wszystkich chętnych wysyłamy nasz newsletter. Teraz powstaje blog, który – mam nadzieję – będzie się rozwijał. Kolejnym etapem będzie pewnie stworzenie naszego sklepu internetowego. Powoli do tego dorastamy. Jeszcze przez jakiś czas wszystko będzie funkcjonować tak jak obecnie – czyli trochę nienormalnie – ale to się w końcu zmieni. Rozwój, to przechodzenie kolejnych etapów i stopniowe poprawianie tego, co działa źle. Tak to widzimy. Chcemy cały czas się rozwijać.

Za jakiś czas dopiszę kolejny rozdział naszej historii.

Tak dziś wyglądają nasze stanowiska w Broniszach. Nie przypominają tych z początków naszej działalności na Warszawskich Targach Antyków.


Jeśli chcesz otrzymywać na swoją skrzynkę mailową informacje o nowych wpisach na blogu, o nowych rabatach i promocjach oraz inne ciekawe informacje o antykach, ich renowacji oraz nasze działalności
– ZAPISZ SIE NA NASZ NEWSLETTER. W zamian za zapis otrzymasz darmowy poradnik do pobrania w formacie PDF: „Na co Zwracac Uwage kupujac Antyki przez Internet”. Link do strony zapisu TUTAJ.